W dniach 13-19 września 2009 roku odbyła się siódma edycja festiwalu muzyki współczesnej Sacrum Profanum. Początkowo kilkudniowa impreza rozrosła się do rozmiarów ogromnego widowiska muzycznego na skalę europejską. Każdego roku na festiwal zostają zaproszeni artyści z różnych krajów [w ubiegłych latach były to między innymi: Rosja, USA, Niemcy; w tym- Wielka Brytania]. Ich koncerty odbywają się przede wszystkim w krakowskich muzeach i teatrach, jednak dla największych gwiazd zarezerwowane jest miejsce wyjątkowe- postindustrialne hale na terenie huty im. Tadeusza Sendzimira.
W ubiegłym roku fenomenalny koncert dała tam niemiecka grupa Kraftwerk, w tym zaś- Richard David James występujący pod pseudonimem Aphex Twin.
Aphex Twin uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych twórców współczesnej muzyki elektronicznej. AFX elektroniką interesował się już od najmłodszych lat. Pierwszy album wydał w 1992 roku, mając 22 lata. Następne, bardzo różnorodne muzycznie, wydawane były praktycznie rok po roku, przynosząc artyście coraz większą sławę. Dwa koncerty na festiwalu Sacrum Profanum miały być jego pierwszymi występami w Polsce, nic więc dziwnego, że polska publiczność wiązała z nimi spore nadzieje. Dzięki konkursowi na portalu nowamuzyka.pl oraz własnemu szczęściu miałam okazję wziąć udział w jednym z koncertów Aphexa, który odbył się w piątek, 18 września 2009 roku, w hali ocynowni chemicznej w Krakowie. Nie jestem wybitnym znawcą twórczości RDJ-a, toteż nie wiedziałam, czego spodziewać się po tym wydarzeniu.
Po dotarciu na teren huty byłam zaskoczona doskonałą organizacją- przy bramkach nie było przepychanek, a dla wszystkich słuchaczy podstawione zostały autobusy mające zawieźć ich na teren ocynowni. Sam budynek, jego oryginalny wystrój i znajdujące się na samym środku podwyższenie, na którym za kilka minut miał zagrać AFX, przyprawiły mnie o zawrót głowy. Jednak prawdziwe wrażenia miały się dopiero zacząć.
Tuż po godzinie 21 na wieży otoczonej przez publiczność pojawił się Richard wraz z towarzyszącym mu Florianem Heckerem. Da się słyszeć nieliczne oklaski. Po chwili rozpoczyna się ambientowy popis, a ja zaczynam żałować, że nie mam miejsca siedzącego. Jednak po około pół godziny Aphex zaczyna grać całkiem skocznie- nie dość, ze można potupać nogą, to nawet zatańczyć, złapać laser w dłoń i poczuć się jak na prawdziwej techno-imprezie! Z zaciekawieniem wyczekiwałam wizualizacji i prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś więcej. Kręcące się we wszystkie strony logo Aphexa i rozkład na części pierwsze jego demonicznego oblicza nie spełniły do końca moich oczekiwań. Sytuację uratował fenomenalny pokaz laserów, który sam w sobie zasługuje na najwyższe noty pod względem wrażeń wizualnych. I kwestia najważniejsza- dźwięk. Już przed koncertem dało się słyszeć pogłoski o dwunastokanałowym nagłośnieniu. Jak się okazało- nie były one przesadzone. Sześć kanałów wykorzystywał sam Richard, pozostałych zaś używał Hecker. Dało to naprawdę głośną mieszankę- jednak nie na tyle głośną, by wychodzić z zatkanymi uszami, ale taką która pozwoliła nie tylko usłyszeć ale i poczuć dźwięki.
pozdrawiam, renatka